| Dwóch tygodni potrzebował Jarosław Kaczyński, żeby przyjąć do wiadomości, że to koniec rządów PiS.
Nic już się nie da zrobić. Nie będzie zdrajców z PSL, nikogo PiS nie kupi i nie zaszantażuje. Trzeba się pakować. Zaczął się czas rozliczeń. Głowy już lecą, ale będzie ich znacznie więcej.
Wiadomość, która gruchnęła w środę przed południem, zmroziła polityków PiS. Przez parę godzin nikt nie chciał jej potwierdzić ani rozmawiać o "egzekucji" sekretarza generalnego partii, bo niewielu wiedziało, co tak naprawdę się wydarzyło. Sam Krzysztof Sobolewski też nie odbierał telefonu. "Sobol wziął na siebie winę" – usłyszeliśmy dopiero wtedy, kiedy szok trochę minął. Za co winę? Odpowiedź jest krótka: "za sukces".
Sobolewski podpadał od paru lat. Chociaż bardzo sprawnie porusza się w meandrach partyjnych intryg i koterii, to stracił umiar. O zasiadającej w czterech, a w pewnym momencie nawet pięciu, radach nadzorczych spółek skarbu państwa żonie huczały nie tylko media, ale przede wszystkim sama partia. Potrzebna była specjalna uchwała PiS o nepotyzmie, żeby apetyt państwa Sobolewskich ograniczyć. Jednak nikomu do głowy by nie przyszło, że Sobolewski może stracić stanowisko (wówczas był szefem Komitetu Wykonawczego partii). Trzymał się mocno, aż do wtorkowego wieczoru, kiedy na Nowogrodzkiej w czasie narady władz partii zapadła decyzja, że potrzeba kilku ofiar, żeby uspokoić domagających się rozliczeń działaczy.
Coraz głośniej mówi się o tym, że winę za tę wyborczą "zwycięską porażkę" ponosi sam Kaczyński, ale że prezesa rozliczyć się nie da, ktoś musiał złożyć samokrytykę i posypać głowę popiołem. Padło na Sobolewskiego, bo to on odpowiadał za partyjne struktury i przeprowadził ich reformę, tak jak mu Kaczyński kazał.
Drugim publicznie ściętym został szef warszawskiego PiS Jarosław Krajewski. To kara za marny wynik w stolicy i stratę jednego mandatu.
Od lat liderzy partii w Warszawie na pytania o listę odpowiadali to samo: "To jest okręg prezesa, sam decyduje, jak ma wyglądać". To Kaczyński sam się wysłał do Kielc, żeby nie rywalizować w stolicy z Donaldem Tuskiem, Kamińskiego wysłał do Chełma, a w stolicy wystawił Marka Jakubiaka, byłego posła Kukiza. Oddanie roli lokomotywy wyborczej Piotrowi Glińskiemu też nie zostawiło pola do manewru. W efekcie PiS straciło jeden mandat, ale dwóch posłów partii, bo na jedno miejsce wskoczył Jakubiak. I za te manewry prezesa zapłacił Krajewski.
PiS chce być najbardziej totalną opozycją, jaką widział Sejm. Dlatego jego posłowie muszą wiedzieć, że poza PiS życia dla nich nie ma.
Prezes strzela na oślep
Wszędzie wyglądało to podobnie. Tam, gdzie prezes na spadochronie zrzucił jakiegoś ze swoich dawnych druhów albo musiał oddać jedynkę koalicjantom, posłowie PiS dosłownie walczyli o życie. Wielu zostało za sejmową burtą. Błędy widać gołym okiem. Coraz odważniej, chociaż jeszcze niepełnym głosem, politycy PiS zaczęli mówić, że być może prezes jest już za bardzo zmęczony. Ba, pojawiły się wręcz sugestie, że przyszedł czas na obiecywaną wielokrotnie polityczną emeryturę. We frakcjach czuć ferment i szukanie nowego protektora. Nawet Andrzej Duda zaczął wyglądać w oczach wielu jak charyzmatyczny lider i przyszłość obozu prawicy.
Dlatego Kaczyński musi ściąć kilka głów nawet najbardziej zaufanych działaczy, żeby pokazać, że jeszcze jest silny. Po każdej porażce jest tak samo.
Kto położył kampanię?
Nagle okazało się, ilu wrogów ma premier Mateusz Morawiecki. Ataki przychodziły już nie tylko z obozu Ziobry, bo cała właściwie partia zaczęła go ostrzeliwać.
Bielan, Morawiecki i Matynia, bo to oni od czerwca decydowali o wszystkim, przekonali kierownictwo, że tylko polaryzacja i walenie w Tuska da zwycięstwo. Kompletnie zlekceważyli centrum, ludzi, którzy chcieli mniej emocji, więcej spokoju, zgody i planów na życie. Na tym skorzystała Trzecia Droga. Katastrofalny, zupełnie nielogiczny błąd – mówią politycy najchętniej widzący błędy w sztabie wyborczym i premierze.
Kaczyński już doskonale wie, że w tym rozdaniu nie stworzy trzeciego rządu PiS i ustawia klub parlamentarny do pracy w opozycji. Dlatego dał stanowisko szefa Mariuszowi Błaszczakowi, bo ten gwarantuje prezesowi pełną kontrolę nad tym, co knują posłowie. Dlatego wicemarszałkiem Sejmu będzie obecna marszałek Witek, bo jest absolutnie wobec prezesa lojalna. Mateusz Morawiecki dostał zadanie bojowe rozliczać Tuska ze wszystkiego. Ma być gotowy na każdą okazję. Wynieść z Kancelarii Premiera w Alejach Ujazdowskich kopie czego się da (bez łamania przepisów), żeby punktować przyszłą większość rządzącą. PiS zamierza być najbardziej totalną opozycją, jaką widział Sejm. Ale po to potrzebne były też ofiary. Posłowie PiS muszą wiedzieć, że Nowogrodzka czuwa i rozliczy każdego, kto chciałby rękę na Nowogrodzką podnieść. Że poza PiS życia dla nich nie ma.
Aby do wiosny
| | |
|