KOŁO 19 "CYTADELA"
WARSZAWA ul. Mickiewicza 23

N E W S Y


11 LISTOPADA 2025
nternet data 11.11.2025, o 11:27 (UTC)
 Tusk: Nikt nie ma monopolu na patriotyzm
- Niepodległość jest dla wszystkich - stwierdził w Gdańsku premier Donald Tusk. Tak jak 107 lat temu, tak i dziś tam, gdzie rozbrzmiewa polska mowa, świętujemy – mówił.:
Premier pozdrowił uczestników Marszu Niepodległości w Warszawie. Podkreślił jednak, że dzień ten świętują Polacy w całej Polsce. - Obchody Święta Niepodległości, to święto radości od Bałtyku do Tatr, od Bugu po Odrę - stwierdził.
- Rocznica niepodległości, dzień 11 listopada, to jest cud zjednoczenia w 1918 r., wymodlony przez naszych wieszczów - mówił premier.
Szef rządu przypomniał również wydarzenia tuż po odzyskaniu niepodległości, w tym wojnę polsko-bolszewicką i budowanie II Rzeczypospolitej.
- Największym cudem było to, że Polacy potrafili się zjednoczyć, zbudowali jedno państwo, które trzeba było posklejać z trzech zaborów - mówił Tusk. - Symbolem tego zjednoczenia, symbolem tego cudu, stał się dla wszystkich Polek i Polaków Józef Piłsudski - dodał.
Szef rządu stwierdził, że choć dziś w wielu polskich miastach znajdują się pomniki Józefa Piłsudskiego, to po 1918 r. musiał się on mierzyć z liczą krytyką. - To on słyszał od swoich przeciwników politycznych, że jest lewakiem, bezbożnikiem, ba - agentem niemieckim - skąd my to znamy. Ale dla niego wówczas najważniejsze - i tak powinno być dziś dla nas wszystkich - było myślenie państwowe, była troska o niepodległą ojczyznę - podkreślał Tusk.
"Nikt nie ma prawa wydzierać biało-czerwonych symboli"
- To tu w Gdańsku nasz papież uczył nas istoty solidarności. Pamiętacie tego jego słowa: solidarność to nigdy jeden przeciw drugiemu, solidarność to zawsze jeden z drugim - mówił premier. - Dzisiaj możemy chyba powiedzieć słowa podobne: patriotyzm to nigdy jeden Polak przeciw drugiemu, to zawsze jeden Polak z drugim Polakiem. Różnimy się, spieramy się. Różnorodność to nic złego - przekonywał, dodając, że może ona być w przyszłości naszą siłą.
- Dzień niepodległości to dzień dumy, jesteśmy wszyscy pod biało-czerwoną flagą i chcielibyśmy, żeby zawsze, kiedy skupiamy się pod biało-czerwoną, żeby nikt nikogo nie wykluczał, żebyśmy wszyscy z taką samą dumą mówili to słowo "ojczyzna". Nikt nie ma prawa wydzierać drugiemu Polakowi biało-czerwonych symboli. Niech nikt tego dnia nie podnosi głosu na drugiego Polaka - mówił.
- Nikt nie ma monopolu na patriotyzm - przekonywał Tusk.
Nie "wy", nie "oni", tylko "my"
- Jesteśmy dumni z Polski. Dzisiaj możemy z dumą mówić o tym, że staliśmy się XX. gospodarką świata. Wyprzedziliśmy wiele tradycyjnych potęg. Budujemy najsilniejszą armię w Unii Europejskiej. Staliśmy się niekwestionowanym liderem całego tego regionu. Wspólnie z innymi wspieramy skutecznie Ukrainę w jej obronie przed rosyjską agresją - mówił premier. - Polska jest dzisiaj krajem z którego się nie wyjeżdża, jest krajem do którego się przyjeżdża - dodał.
- Zwróćcie uwagę na słowa naszego hymnu. "Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy". Nie "wy", nie "oni", tylko "my" - mówił premier. - W tym słowie "my" zawiera się cała prawda o Święcie Niepodległości - zwrócił uwagę. - I dlatego, ponieważ jesteśmy wspólnotą, dbajmy o to, bo kiedy jesteśmy wspólnotą, zwyciężamy, pokonujemy zło, niczego się nie lękamy. I kiedy jesteśmy wspólnotą, to z pełnym przekonaniem wznosimy dzisiaj te słowa: Niech żyje wolna, niepodległa Polska. Niech żyje Rzeczpospolita - zakończył swoje przemówienie premier Donald Tusk.
 

Kto stoi za zamieszaniem wokół nominacji oficerskich. "Trochę bawicie się zapałkami"
Internet-Andrzej stakiewicz-przedruk data 10.11.2025, o 15:52 (UTC)
 Według Andrzeja Stankiewicza - To bliski współpracownik Karola Nawrockiego stoi za zamieszaniem wokół nominacji oficerskich dla funkcjonariuszy ABW oraz kontrwywiadu, które wybuchło w poprzednim tygodniu — ujawniają prowadzący "Stanu Wyjątkowego". — Trochę się bawicie zapałkami — przestrzega Andrzej Stankiewicz.
Po tym, jak prezydent odmówił w piątek podpisania nominacji oficerskich dla funkcjonariuszy ABW i wywiadu, w ostrych słowach skrytykował go w mediach społecznościowych premier. — Prezydent uznał, że nie podpisze tych promocji. To taki dalszy ciąg jego wojny z polskim rządem. Żeby być prezydentem, nie wystarczy wygrać wybory — stwierdził Donald Tusk. Potem odpowiedział mu Karol Nawrocki, podkreślając, że Donald Tusk zabronił spotykania się z nim szefom służb. Przez kolejne dni obserwowaliśmy przerzucanie się argumentami.
Jednak jak się okazuje to bliski współpracownik Karola Nawrockiego stoi za zamieszaniem wokół nominacji oficerskich. Jak do tego doszło?
— Mieliśmy taką intuicję, którą potwierdzają przedstawiciele rządu, kiedy zaczęliśmy o te sprawy pytać. Otóż wygląda na to, że to jest wojna Sławomira Cenckiewicza. Spodziewaliśmy się tego. Sławomir Cenckiewicz to człowiek, który kocha służby i kocha spiski w służbach. To on wpłynął na to, że prezydent taką decyzję podjął — mówi Andrzej Stankiewicz.
Oni wiedzieli, że uroczystość jest dzisiaj (...) To jest szok dla tych, co nie zostali oficerami i ich rodzin" — przekazał Andrzejowi Stankiewiczowi przedstawiciel rządu w wiadomości SMS.
Prowadzący zgadzają się, że jest to bardzo trudna sytuacja, która uderza bezpośrednio w ludzi, którzy chcą służyć Rzeczpospolitej.
— Nie rozumiem tego ruchu, bo to nie uderza w Tuska wprost. To uderza w ludzi, którzy mieli zostać oficerami wywiadu (...) Politycznie, to może być nawet korzystne dla Tuska, bo służby widzą co się dzieje, wojsko też to widzi — podkreśla Dominika Długosz.s / East News
— Co więcej, kadry ze służb dzwoniły do Kancelarii Prezydenta i dopiero wtedy uzyskały wiadomość, że nominacje nie są podpisane. Nawet formalnie nikt nie przesłał odmowy i nie ma żadnej argumentacji, dlaczego tak to zostało zrobione. Mówiliśmy nieraz — Nawrocki i jego otoczenie to są ludzie, którzy będą chcieli budować swoje wpływy w służbach i armii. I to się właśnie zaczyna dziać — podkreśla Andrzej Stankiewicz.
— Nie wiem tylko, co Cenckiewicz chce uzyskać. Chce, żeby jego ludzie dostali nominacje? Nie dostaną. Nie ma takiej możliwości w tej chwili — zastanawia się Dominika Długosz.
— Nie, bo też obóz prezydenta nie ma takiej formuły rekrutacji do służb — dodaje Stankiewicz. Może pan Sławek chce odzyskać certyfikat dostępu do informacji? Panie Sławomirze, trochę się bawicie zapałkami — przestrzega.
 

Obrona Poczty Polskiej 1939 Gdańsk
nternet data 08.09.2025, o 16:12 (UTC)
 Byli przygotowani do obrony, nie wiedzieli jednak, że atak nadejdzie tak szybko i będzie tak brutalny. Niemcy palili ich żywcem, strzelali mimo białych flag. Dziś symbolem męczeństwa obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku są palce odciśnięte na murze.
Atak na Westerplatte stał się początkiem trwającej sześć lat wojny. Ale heroiczna walka toczyła się nie tylko tam. Kiedy pancernik Schleswig-Holstein ostrzeliwał półwysep, 55 pocztowców w budynku Poczty Polskiej w Gdańsku również przystąpiło do najważniejszego sprawdzianu w swoim życiu. Mieli utrzymać placówkę przez 6 godzin – do momentu przybycia wojsk polskich. Jednak pomoc nigdy nie nadeszła.
Już od 1932 r. nastroje antypolskie w Wolnym Mieście Gdańsku przybierały na sile. Istnienie instytucji takich jak poczta tylko zwiększało niechęć niemieckich mieszkańców. Ostatecznie Polacy stanowili zaledwie ok. 10 proc. populacji, a językiem urzędowym był niemiecki. Na pocztówkach i znaczkach drukowano hasło "Danzig ist Deutsch".
Kiedy do władzy doszedł Adolf Hitler, sytuacja jeszcze się pogorszyła. Rozpoczęła się nagonka – m.in. na pocztowców i pracowników placówki. Akty agresji skierowane w listonoszów były na porządku dziennym.
W akompaniamencie przyśpiewek nazistowskich formacji, które coraz liczniej maszerowały gdańskimi ulicami, polskie władze postanowiły przygotować się na ewentualny atak. Od tej pory gmach miał być punktem schronienia dla Polaków. Na dowódcę obrony wyznaczono Konrada Guderskiego ps. "Konrad", oficera rezerwy, którego w lipcu 1939 r. przerzucono do Gdańska jako urzędnika pocztowego.
Również III Rzesza szykowała się do walki. Hitlerowski plan napaści na Polskę przewidywał zmasowane uderzenie na najważniejsze punkty oporu, ale przecież Poczta Polska w Gdańsku nie była miejscem strategicznym. Dlaczego w takim razie stała się celem ataku? W zdominowanym przez Niemców mieście miało to przede wszystkim charakter symboliczny – należało zniszczyć wszystko, co polskie.
Gmach poczty mógł posłużyć (i posłużył) za punkt obrony, ale nie była to twierdza. Z tego względu Niemcy wysłali do szturmu jednostki paramilitarne i policyjne – Policję Gdańską i tamtejsze formacje SS, na czele których stali m.in. Niemcy podstępem próbowali zdobyć przewagę. Gmach poczty sąsiadował z budynkiem niemieckiego urzędu pracy. Przez dziury wybite w ścianie napastnicy usiłowali dostać się do środka poczty. Polacy zorientowali się jednak, co się dzieje i natychmiast ruszyli, aby ich zatrzymać. Udało się.
Po dziesięciu ciężkich godzinach walk niemieckie dowództwo ogłosiło dwugodzinną przerwę. Wrogowie zachęcali wyczerpanych Polaków do kapitulacji, lecz spotkali się z odmową. Sprowadzili więc haubicę kalibru 105 mm, która o godz. 17 rozpoczęła ponowny szturm.nieznany / Domena publiczna
Sytuacja obrońców stawała się coraz bardziej dramatyczna. Amunicji ubywało, brakowało wody, a pył i kurz nie pozwalały normalnie oddychać. Zdecydowano się na zejście do piwnic, by tam kontynuować obronę. Tymczasem frustracja atakujących narastała. Chcieli jak najszybciej ogłosić, że Gdańsk został opanowany.
Około godz. 18 pod pocztę sprowadzono motopompy, z pomocą których wlano do środka benzynę. Następnie podpalono ją przy pomocy miotaczy ognia. O obronie nie było już mowy. Ludzie dusili się i palili żywcem. Kapitulacja stała się nieunikniona.
Ocalałych pocztowców Niemcy postawili pod murem z rękoma uniesionymi do góry. Po wojnie ścianę zamieniono w pomnik. W specjalnie przygotowanych cegłach odciśnięto palce, mniej więcej na tej wysokości, na której obrońcy opierali dłonie. Jeden odcisk szczególnie rzuca się w oczy – na samym końcu podwórza, przy dzikim krzewie, dużo niżej od pozostałych. To rączka dziecka, która ma upamiętniać Erwinkę.
Tak naprawdę jeńców przetransportowano do budynku szkoły Victoria-Schule, gdzie byli przetrzymywani do czasu procesu polowego, który odbył się w dniach 8–10 września 1939 roku. Osądzono wtedy 38 pocztowców. Wszystkich skazano na śmierć.
Źródło: Internet
 

Koniec Sekcji 333. Amerykanie ograniczą wsparcie wojskowe
nternet data 05.09.2025, o 17:55 (UTC)
 USA zlikwidują wsparcie dla krajów europejskich w ramach programu Sekcji 333 - poinformował Vaidotas Urbelis przedstawiciel litewskiego MON. Decyzja dotknie m.in. Litwę, Łotwę i Estonię. Jak donosi "Financial Times" zagrożona jest także Bałtycka Inicjatywa Bezpieczeństwa.
Resort obrony USA w zeszłym tygodniu poinformował kraje europejskie, że od przyszłego roku fiskalnego zlikwiduje wsparcie w ramach Sekcji 333, programu szkolenia i dozbrajania armii krajów sojuszniczych - poinformował w piątek przedstawiciel Ministerstwa Obrony Litwy Vaidotas Urbelis.
Urbelis sprecyzował, że chodzi o zlikwidowanie środków dla "wszystkich krajów europejskich".
Głównymi beneficjentami Sekcji 333 są: Litwa, Łotwa i Estonia. Program podlega Ministerstwu Obrony i jest zatwierdzany przez Kongres USA. Zatwierdzone już finansowanie będzie dostępne do końca września 2026 r., jednak administracja Donalda Trumpa od momentu objęcia przez niego władzy w styczniu br. nie wnioskowała o dalsze środki na ten cel.
W czwartek brytyjski dziennik "Financial Times" poinformował, że USA zamierzają wycofać część wsparcia wojskowego dla krajów wschodniej flanki NATO.
Według gazety oprócz Sekcji 333 pod znakiem zapytania stoi też przyszłość Bałtyckiej Inicjatywy Bezpieczeństwa - innego amerykańskiego programu wsparcia wojskowego, utworzonego w 2020 r. w celu wzmocnienia sił zbrojnych Estonii, Łotwy i Litwy. W ramach tej inicjatywy Kongres USA zatwierdził wsparcie w wysokości 288 mln dol.
Jak podał "FT", administracja Trumpa nie zabiegała o finansowanie programu w przyszłorocznym budżecie. Źródło zbliżone do tej sprawy poinformowało, że obecnie program jest oceniany przez administrację.
Amerykańscy żołnierze zostają w Polsce
 

Te miasta w Polsce są najbardziej zagrożone. Sprawdź, czy twoje jest na liście
Źródło: RMF24/PAP data 26.06.2025, o 19:23 (UTC)
 15,7 mln Polaków żyje w miejscowościach "ponadprzeciętnie" przygotowanych do reagowania na kryzysy zdrowotne, naturalne, humanitarne i militarne - wynika z zaprezentowanego raportu Banku Gospodarstwa Krajowego. Jednak aż 311 tys. osób mieszka w miejscowościach zagrożonych takimi kryzysami. Co wskazuje raport BGK:
o Raport BGK analizuje odporność polskich samorządów na cztery rodzaje zagrożeń: zdrowotne, naturalne, humanitarne i militarne.
o Najbardziej odporne są małe gminy rozsiane po kraju oraz niektóre większe miasta, np. Nowy Sącz, Warszawa, Poznań czy Wrocław.
o Regiony takie jak mazowieckie wypadają najlepiej pod względem odporności, zaś warmińsko-mazurskie, zachodniopomorskie i kujawsko-pomorskie mają sporo samorządów z niską odpornością na wszystkie zagrożenia.
o Duże miasta mają dobre przygotowanie na zagrożenia naturalne i zdrowotne, ale są bardziej narażone na zagrożenia militarne i humanitarne, zwłaszcza te atrakcyjne ekonomicznie i położone blisko granic.
Raport powstał z okazji konferencji BGK dla jednostek samorządu terytorialnego, która odbyła się w tym tygodniu. Tematyka dotyczyła roli samorządów w budowaniu odporności, rozumianej jako przygotowanie do kryzysu oraz zdolności do reakcji i odbudowy.
Odporni na zagrożenia, czyli na co?
Według raportu BGK 15,7 mln Polaków mieszka w miastach i wsiach, które osiągnęły ponadprzeciętny poziom odporności na zagrożenia. Największą grupę (6,7 mln) stanowią mieszkańcy 23 miast na prawach powiatu, a 3,7 mln to ludzie żyjący w małych gminach wiejskich w całej Polsce.
Autorzy raportu wskazują, że 107 samorządów osiągnęło "ponadprzeciętny poziom odporności" na wszystkie cztery zagrożenia - zdrowotne, naturalne, humanitarne i militarne. Głównie są to małe jednostki rozsiane po całym kraju, a największą jest Nowy Sącz (woj. małopolskie). Mieszka w nich 1,1 mln osób.
Odporność samorządów - jak wyjaśnili autorzy raportu - definiowana jest jako poziom przygotowania do kryzysu, zdolność reakcji oraz zdolność do odbudowy. Odporność rozpatrywana jest w odniesieniu do czterech zagrożeń, którymi są:
o klęski naturalne (np. powodzie, upały, susze),
o klęski zdrowotne (różnego rodzaju epidemie),
o klęski humanitarne (przede wszystkim niekontrolowany napływ ludności z państw trzecich)
o zagrożenia militarne (nie tylko pełnoskalowa wojna, ale również różnego rodzaju działania hybrydowe, wojna informacyjna i cyberataki).
Autorzy zastrzegają, że o poziomie narażenia samorządu na poszczególne zagrożenia decydują też czynniki, na które społeczności lokalne nie mają istotnego wpływu - lokalizacja, ukształtowanie terenu, demografia. "Przykładowo, gminy położone w okolicach tzw. przesmyku suwalskiego są relatywnie silnie zagrożone wrogimi działaniami zbrojnymi, region ten jest nawet uznawany za jeden z najbardziej zapalnych punktów w całej Europie" - wskazali. Podobnie gminy położone nad rzekami o wysokim potencjale powodziowym są relatywnie bardziej narażone na podtopienia.
Mazowsze - wysoka odporność. Na drugim biegunie Warmia i Mazury
W podziale na regiony, samorządy w woj. mazowieckim odznaczają się stosunkowo wysoką odpornością - dwie trzecie (66,6 proc.) gmin i miast na prawach powiatu leżących w tym województwie osiągnęło poziom przewyższający średnią w przypadku wszystkich czterech indeksów odporności naraz.
Na przeciwległym biegunie jest woj. warmińsko-mazurskie, gdzie 77,6 proc. gmin i miast miało odporność poniżej ogólnopolskiej średniej w przypadku wszystkich czterech zagrożeń jednocześnie. Zaznaczono jednak, że województwo to nie należy jednak do regionów najbardziej zagrożonych, co "w pewnym stopniu może tłumaczyć i uzasadniać relatywnie niskie wartości indeksów odporności".
Podobna sytuacja dotyczy województwa zachodniopomorskiego i kujawsko-pomorskiego - odpowiednio 68,1 proc. oraz 66,7 proc. wszystkich gmin i miast na prawach powiatu leżących w tych regionach zostało uznane za względnie nieodporne we wszystkich czterech obszarach zagrożenia jednocześnie - zauważyli autorzy.
Dodali, że 799 samorządów najniższego szczebla to jednostki z odpornością powyżej ogólnopolskiej średniej w czterech obszarach na raz. Jedna czwarta z nich (26,2 proc.) leży w woj. mazowieckim.
Jednocześnie 863 samorządy najniższego szczebla miały odporność niższą od średniej we wszystkich obszarach. Największa część z nich (30,5 proc.) leży w woj. warmińsko-mazurskim, zachodniopomorskim i kujawsko-pomorskim.
Blisko 1,3 mln Polaków - jak przekazano - mieszka w samorządach ponadprzeciętnie zagrożonych wszystkimi kategoriami ryzyka, to 169 samorządów głównie w woj. lubelskim, podlaskim i mazowieckim. W najmniej zagrożonych samorządach mieszka z kolei 3,9 mln Polaków, a najwięcej jest ich w woj. wielkopolskim.
KRYZYSY NATURALNE
BGK przekazał, że w przypadku kryzysów naturalnych najbardziej odporne są miasta na prawach powiatu i jednocześnie zagrożone w stopniu umiarkowanym. To np. Sopot, Katowice, Warszawa, Poznań i Rzeszów. Stosunkowo wysoki poziom odporności mają też miasta o poziomach zagrożenia, które przekraczają średnią, np. Opole, Krosno i Wrocław. "Do grupy miast względnie niezagrożonych i odpornych (...) należy łącznie 21 miast na prawach powiatu, które zamieszkuje łącznie ponad połowa (51 proc.) wszystkich mieszkańców tego typu samorządu" - zauważają autorzy raportu.
Miasta względnie zagrożone i przeciętnie odporne na zagrożenia zdrowotne "wyróżniają się dobrą infrastrukturą, a także dużą intensywnością inwestycyjną i dość zdywersyfikowanymi dochodami własnymi". Ponad połowa (63 proc.) Polaków mieszkających w miastach na prawach powiatu to mieszkańcy samorządów, które można uznać za względnie niezagrożone i odporne. W tej grupie jest 25 miast na prawach powiatu, np. Warszawa, Kraków, Poznań, Wrocław i Gdańsk.
KRYZYSY HUMANITARNE
W przypadku zagrożeń kryzysami humanitarnymi autorzy wskazali, że samorządy, które są relatywnie bardziej wrażliwe na zagrożenia humanitarne to również te samorządy, które są najbardziej odporne. W miastach względnie zagrożonych i jednocześnie ponadprzeciętnie odpornych mieszka 54,7 proc. mieszkańców miast na prawach powiatu, to np. Warszawa, Wrocław, Kraków, Gdańsk i Poznań.
Wśród miast relatywnie zagrożonych i nieodpornych znalazły się miasta z woj. śląskiego (np. Jaworzno, Rybnik i Sosnowiec). Najbardziej zagrożone w skali kraju są największe miasta, tj. Warszawa, Gdańsk i Kraków oraz okoliczne gminy np. Raszyn i Pruszcz Gdański.
MIASTA ATRAKCYJNE DLA MIGRANTÓW
Autorzy raportu zauważyli, że miasta, które ze względu na m.in. dobrą sytuację ekonomiczną osiągają zwykle wysokie poziomy odporności, są tymi, które są szczególnie atrakcyjne dla potencjalnych migrantów. "W przypadku pozostałych typów zagrożeń o wrażliwości samorządu w większym stopniu decydują czynniki mniej powiązane z poziomem rozwoju, takie jak położenie albo demografia" - wskazali.
Indeks zagrożeń humanitarnych skonstruowano w oparciu o trzy zmienne, tj. odległość samorządu od wschodniej granicy (pozwala w przybliżeniu uchwycić obciążenia związane z przyjęciem i tranzytem migrantów), odsetek ludności z niepolskim obywatelstwem (identyfikuje samorządy z istniejącymi sieciami migracyjnymi) oraz atrakcyjność ekonomiczną (samorządy, które we wcześniejszych analizach BGK zostały ocenione jako atrakcyjne pod względem ekonomicznym).
ZAGROŻENIA MILITARNE
Jeśli chodzi o ostatnią grupę zagrożeń - militarnych - autorzy zwrócili uwagę, że względnie zagrożone są miasta zamożne i o dużym znaczeniu gospodarczym, które to cechy jednocześnie mogą decydować o ich odporności. W takich relatywnie zagrożonych miastach mieszka 72,9 proc. ludności wszystkich miast na prawach powiatu, a 54,3 proc. mieszka w 22 samorządach, które są względnie odporne. To duże miasta np. Warszawa, Kraków, Wrocław, jak i mniejsze ośrodki takie jak Krosno i Ostrołęka.
Najwyższy poziom zagrożenia - w ocenie BGK - mają Warszawa i Gdańsk, gdyż leżą relatywnie niedaleko granicy i mają kluczowe znaczenie dla gospodarki i stabilności politycznej kraju. "W Gdańsku mieści się rafineria, ważny port morski i lotnisko, a w Warszawie lotnisko, siedziby kluczowych instytucji państwowych i inne obiekty o krytycznym znaczeniu" - zauważyli autorzy raportu.
 

Duda znów ułaskawi Kamińskiego i Wąsika?
TOK FM data 11.01.2024, o 17:15 (UTC)
 W czwartek Andrzej Duda wygłosił oświadczenie po spotkaniu z żonami Macieja Wąsika i Mariusza Kamińskiego. - Zdecydowałem się na prośbę pań, że wszczynam postępowanie ułaskawieniowe - zapowiedział prezydent. Dodał, że wniosek ułaskawieniowy kieruje do Prokuratora Generalnego Adama Bodnara. - Jest taka możliwość w artykule 568 Kodeksu karnego, by Prokurator Generalny zwolnił na czas trwania postępowania ułaskawieniowego osoby zatrzymane. Wnioskuję, aby panowie w trybie natychmiastowym zostali zwolnieni z więzienia. Wierzę, że uspokoi to także niepokoje, które są w naszym państwie - wyjaśniał Duda.
Jednak dr hab. Mikołaj Małecki zastrzega w rozmowie z tokfm.pl, by obywatele "nie dali się nabrać" prezydentowi. Zdaniem prawnika Andrzej Duda w istocie "odmówił zastosowania prawa łaski", które daje mu konstytucja i przerzucił odpowiedzialność na sądy. - Są dwie procedury. Według jednej prezydent może samodzielnie, bez opinii sądów, kogoś ułaskawić na podstawie art. 139 Konstytucji. Druga procedura jest zapisana w Kodeksie postępowania karnego, która jest czasochłonna. Sprawę muszą zaopiniować sądy. To one dopiero się wypowiedzą, czy Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik zasługują na ułaskawienie – tłumaczył nasz rozmówca.
Zwrócił uwagę na to, że obaj skazani nie spędzili w więzieniu nawet tygodnia, więc trudno tu mówić o resocjalizacji. Tym bardziej, że nie przyznają się do winy i czują się niesłusznie skazani. - Więc moim zdaniem przesłanek do ułaskawienia nie spełniają. Żadne wyjątkowe okoliczności się nie pojawiły, żeby sądy mogły zaopiniować pozytywnie wniosek o ułaskawienie. Więc to jest gra polityczna - podkreślił prawnik.
Jak dodał, prezydent przerzucił odpowiedzialność nie tylko na sądy, ale również na Prokuratora Generalnego Adama Bodnara. Bowiem to on - w porozumieniu z sądem - może zwolnić Kamińskiego i Wąsika z więzienia na czas rozpatrywania sprawy ich ułaskawienia. - Więc ruch prezydenta to gra obliczona na to, żeby można było mówić: "Patrzcie, trzymają więźniów politycznych w więzieniu. Sądy dalej odmawiają ich wypuszczenia. Adam Bodnar ich przetrzymuje za kratami" - ocenił.
Jeśli jednak - kontynuował prawnik - Prokurator Generalny uwolni polityków PiS, to oni na najbliższym posiedzeniu Sejmu (w przyszłym tygodniu) będą "próbowali wtargnąć na salę plenarną". - Więc to jest pisanie bardzo groźnego scenariusza i dalsze destabilizowanie polskiego porządku prawnego - stwierdził.
Zdaniem eksperta, prezydent "w pewnym sensie umył ręce, mimo że mógł ułaskawić polityków PiS już dzisiaj". - Gdyby to zrobił, za godzinę wyszliby z zakładów karnych jako osoby wolne. Ale odmówił tego, by można było tę narrację o więźniach politycznych jeszcze bardziej rozpowszechniać. Nie można dać się nabrać na tę zagrywkę polityczną, która dalej ma wzmacniać PiS. Nie chodzi tu o żadne skuteczne ułaskawienie - podsumował prof. Mikołaj Małecki.
 

<-Powrót

 1  2  3  4 Dalej -> 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja